sząc, a u progu bulkocze coś, bulkocze — jakby od deszczu zaciekało. I tak się tam zrobiło czarno koło progu, a po tej czarności kółka zaczęły chodzić świecące; na ostatku ślep rozbłysnął stamtąd do mnie, czerwony, zły, mrugający. To lampka we wodzie się przejrzała.
Odrazu podeszło mi pod nogi bose cosik zimnego, jak lód. Skoczyłam a to pluska. Jak nie chwycę Walusia w ręce i na stół nie polazę. Do drzwi się nie rwałam, bo matka zawsze zamykała na kłódkę. Nie wiem, co to się wyrabia, ale mnie trzęsie strach, że mało ze stołu nie zlecę. Wtem szyba z okienka wypada i tamtędy woda chlusta; chciałabym krzyczeć — nie mogę, tylko bardziej się trzęsę, bo przysłyszało mi się wołanie: Zabiorę was — potopię was — poniosę was... Potem — w okienku czyjaś głowa, ktoś woła: «Dziewucha — żyjesz?» Okienko wylata. Wyciągli nas...
Woda poszła — jak przyszła. Izba obeschła. My do niej wrócilim, ale i potem nie snuła się nam jedwabna nić. Ino pamiętam, że Waluś tam umarł — i jak tatkę do szpitala wzieni.
— Więc może dawniej, jeszcze dawniej?
Strona:Liote.djvu/178
Ta strona została uwierzytelniona.
— 174 —