— A potem nazad do roboty poprzyjmują.
— Aha, poprzyjmują. Więc to nie całkiem, nie na zawsze oddalają?
— Tak się nam widzi, bo to już nie raz było, że robota ustanie a za miesiąc, dwa — obstalunki podejdą i znów się ruszy.
— Dobrze to tak mówić: miesiąc, dwa — rozważała taż niewiasta, żona tragarza, który w tej chwili milcząco, z głośnym jeno ust i języka mlaskaniem wieczerzę spożywał — ale kto z dzieciskami, to jak przeżyć, jeśli insza robota na ten czas się nie trafi.
— To też za żeniatych i z dzieciskami jeszcze się nie wzieni. Nas wybrano, pojedynków na pierwszy ogień. Ale jak źle pójdzie, to i tamtych przerzedzą.
— Nie daj Boże — lepiej, żeby ich nie ruszali. Bo tam was, kawalirów, to i żałować nie warto — nie zginiecie.
— Ja nie kawaler — obojętnie wtrącił Dominik.
O! zadziwiły się obecne w izbie kobiety. A gdzież pan Dominik żonę schował, może do tej tu malowanej skrzyneczki?
— Schowana ona ale do ziemi, na wieki wieczne. Prawdę powiedziawszy, to nawet
Strona:Liote.djvu/193
Ta strona została uwierzytelniona.
— 189 —