Strona:Liote.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.
— 192 —

popłakiwał, aż usechł ze zmartwienia. Bywa, bywa i tak między ludźmi.
Suchą, szorstką ręką pociągnęła po gładziutkiej, jedwabistej twarzyczce córki, potem tę samą rękę zapuściła w splot miękkich jej włosów, ostrożnie wyjmując podtrzymujące je szpilki.
— Ciebie, córuś, kto weźmie, to już nie porzuci, bo skarb mu się dostanie — wierność — poczciwość do śmierci samej.
— A kto znów tak o mnie będzie się ubiegać, moja matuś. I niech mama nie chwali przed czasem; ja sama nie wiem, czy zła ja, czy dobra.
— Dobrą ty będziesz żoną, Jaguś, przyjacielską, uczciwą, robotną — i dostaniesz według siebie człowieka.
Do szepczących tak podeszła najbliższa, po jednej z niemi ścianie sypiająca — sąsiadka, Joanna. Pościelenie swe rozkładała ona zwykle na dwu do siebie przystawionych skrzynkach, łóżko, którego nie miała, zastępujących; na dzień siennik do komórki uprzątała.
Niestara, ze śladami wynędznienia na pociągłej, wychudzonej a miłej twarzy, miała Joanna pokorny i onieśmielony wyraz oczu.