Przysiadłszy koło Agnieszki na łóżku i ona do szeptów się przyłączyła.
— Ten Dominik, czy to aby nie z tej samej grzędy, co my z Piotrusiem. Kiedy od niego odejdę, to nicpoń za wdowca się podaje. Po prawdzie — to i ja, jeśli do nieznajomych wtedy na mieszkanie popadnę, mówię: wdowa-m, bo i po co ludzie gęby zaraz o człowieka ocierać mają. Co innego tutaj — znają mnie i tak ostatnio jeszcze mną grzeszną nie gardzą, to i sekretu nie czynię... Za młodo mi ów na wdowca wygląda — dorzuciła po chwili.
Maryanna, już usypiając, bezdźwięcznie poruszyła ustami. Agnieszka ze smutnem doświadczeniem dziewczyny z ludu miejskiego, przed oczami której od najwcześniejszego wieku przesuwa się bez liku obrazów nędzy, pobłądzeń, grzechów nieukrywanych, nieosłanianych — szepnęła:
— Kto go wie, kto duszę obcego człowieka przejrzy.
— Bo to mnie gniewa — ciągnęła Joanna — że o śmierci żoninej tak sobie mówi jak o psie, że tam gdzieś zdechł i do rowu go ciśnięto.
Agnieszka nic nie odrzekła.
Strona:Liote.djvu/199
Ta strona została uwierzytelniona.
— 195 —