W obu izbach uścielono już dzieciom na podłodze. Ciasno się zrobiło, kręcenie się wszelkie po mieszkaniu ustać musiało; każdy już swego kąta tylko pilnować był winien.
Lampek na noc nie gaszono, żeby w razie wychodzenia ktoś dzieciom krzywdy nadeptaniem nie uczynił, ale skoro już do rozbierania się starszych przyjść miało, zaciemniono światło na tyle, by choć pomroką wstydliwość ludzką osłonić.
I niebawem na poddaszu tem dusznem, przejętem odorem mydlin, swędem kopcia naftowego i wyziewami ludzkimi, sen objął gromadkę ludzką coś dusz piętnaście — małe dziecinne duszyczki też włączając — liczącą.
Gdy robota fabryczna się urwała, Dominik na razie innej nie znalazłszy, dni całe miał wolne.
W tym to czasie zdarzyło się parę razy, że znajdywał się on umyślnie, czy nieumyślnie, wieczorem, na jednej z ulic, któremi Agnieszka i Maryanna powracały z fabryki.
Innych znów dni, jeśli nie spotykały go