— To mu powiedzieć, niech zaprzestanie — odparła Agnieszka — ludzie dostrzegą i tyle będzie dobrego, że na języki mnie wezmą.
— Więc nie widzi ci się?
— Nie mówię, żebym przeciw niemu coś osobliwie miała. Tylko że — mnie, matuś, żaden się nie widzi.
— Czemuż to córuchno?
— Tak, sama nie wiem — czemu. Żałość mnie jakaściś chwyta, gdy pomyślę, żeby za chłopa iść. A ty, matuś, jakbyś została?
— Ostałabym w wielkiem ukontentowaniu. Tobie przyjaciel a opiekun potrzebny bardzo. Bo na mnie, Jaguś kochana, liczyć nie możesz, takam ci ja mdła jakaś, taka mdła... może i nie pociągnę długo.
Agnieszka ucałowała ją i popieściła, rękoma głowę matki okoliwszy.
— Byle mi mama nic o śmierci nie gadała.
Przytuliły się do siebie mocno i wkrótce zasnęły. Ale nazajutrz, do fabryki idąc, matka o toż samo znów potrąciła.
— Że wdowiec — nie szkodzi to nic, niechby tylko dobry był człowiek, z dobrem
Strona:Liote.djvu/202
Ta strona została uwierzytelniona.
— 198 —