Strona:Liote.djvu/208

Ta strona została uwierzytelniona.
— 204 —

mawiać, czy na ulicy się spotkać mogli, na obmowę się nie narażając.
Więc co dzień, gdy po wyjściu z fabryki skręcały do zaułka, na rogu Dominik już się znajdywał. Zrazu, w pierwszym tygodniu, po dawnemu przymawiał się o pozwolenie odprowadzenia:
— Czy panna Agnieszka pozwoli... czy panna Agnieszka nie będzie gniewna...
Powoli jednak utarło się to w zwyczaj, przyzwolenia każdorazowego nie wymagający. Za furtę wyszedłszy, Agnieszka nie bez ciekawości rzucała okiem ku załomowi ulicy.
«Czy jest?»
Jeśli był, trącała nieznacznie matkę i szczelniej okrywała się chustką, uśmiech pod nią chowając leciutki. Gdy nikogo na rogu widać nie było, przeglądała bystrem spojrzeniem dwie zbiegające się w tem miejscu ulice. Zdarzało się czasem, że podlatywał niespodzianie, kiedy kawał już odeszły.
Towarzysząc kobietom, Dominik okazywał im to, co w innej sferze zowią atencyą: uprzejmość poszanowaniem podkreśloną wyraźnie, znacząco, jakby chciał być zrozumianym w ten sposób: «skoro się o ciebie ubiegam, więc dla mnie już jesteś pierwszą