Strona:Liote.djvu/218

Ta strona została uwierzytelniona.

któraby swoje do syta nakarmić nie chciała. Byle było co kłaść w te dzióbki żarłoczne — to któżby im żałował. Ale właśnie, skoro się niczego nie żałuje, własnej nieraz odejmując gębie, to chciałoby się, żeby dzieci były tłuste i miały okrągłe, świecące buziaki.
A te, jak na złość — suche szczapy i tyle. Przynajmniej raz w tygodniu czyni Leonowa skrupulatne dochodzenie, czy nie przybyło im choć trochę sadełka. I teraz, ledwie jej Stefek zerwał się od stołu, już go pochwyciła, ustawiła przed sobą i dalej go obracać w wszystkie strony, obmacując mu boki, ręce i piersi.
— Tłuściejesz? Nic, jak Bozię kocham — skóra i gnaty.
— Co mama wiecznie od nas chce — krzyczy chłopiec okręcany jak rekrut na mustrze — czy mama myśli nas pozarzynać na drugą Wielkanoc! Świeża pretensya — żeby mamine dzieci były jak wieprzki.
— No, no, nie pyskuj za wiele. Powiedzcie raz lepiej, gdzie jadło w was przepada. Toć każde tyle bez dzień zje, co chłop przy robocie, albo i więcej.
— A mamie krzywda. Mamie żal tego,