Strona:Liote.djvu/227

Ta strona została uwierzytelniona.
— 223 —


XI.

Gdy Maryanna się ocknęła, wszystko troje, zostawiwszy Piotra i Joannę samych, poszli za innymi na plac, o tej porze ludźmi już przepełniony.
Oni usiedli nad zboczem stromo przy wybrzeżu Wisły uciętego wzgórka.
Tu dla oczów najprzestronniej. Rzeki szmat między dwoma mostami widać, a za rzeką i zieleni oko nie ułaknie, bo nią brzeg zasłany — i nasyp kolei okryty — i park praski obrzucony gęsto.
Lubiła Agnieszka ten wybrzeża kawał, co — gdy tak siedzieli — słał się im pod nogami od Rybaków do przyczółka mostu kolejowego. Lubiła nie wiedzieć za co, bo uroczego nie było tu nic, a może właśnie za ubóstwo i szarość tych stron, za smętność od pustkowia wiejącą.
U wylotu Rybaków nad wodą stłoczyło się kilka małych drewnianych domostw i baraków z okienkami o czterech drobnych szybkach — istne klitki, uczepione brzegu — mieszkania służby rzecznej i rybaków. W pobliżu tych klitek łodzie, dnem do góry, to