rasta, wprędce ruch jego staje się widocznym i pełzającą za obłoczkiem, posłuszną mu liszkę już widać. Pęcznieje ona i dłuższą coraz się staje, wciąż jeszcze sinawością oddalenia obrzucona.
Nie spuszczają z niej oka ci tu na wzgórku, póki w pociąg huczący, po moście żelaznym do miasta lecący — nie przeobrazi się ta liszka. — Potem znów po rzece błądzą ich spojrzenia. — Łodzi w tej stronie, przy święcie, gdy niema piasek dobywających ludzi — mało przepływa. Jedną, dwie — dostrzegą — w dół rzeki mknące. Czasem zupełny spokój cichością tchnie na rzekę, niema statków, niema łodzi, niema innego ruchu nad przelewanie się wód w ich wielkim korycie.
Takie chwile Agnieszka jeszcze bardziej lubi.
Ona by chciała widzieć rzekę w jej samotności największej i takiej ciszy, żeby niczyj głos dokoła nigdzie się nie odzywał. Żeby rzeka sama gadała.
— Od rzeki, gdyby gadać chciała, dużoby się dowiedzieć można, prawda, panie Dominiku?
Czy w obecności ludzi, czy choć sami są, Agnieszka mówi jemu: panie. On zaś —
Strona:Liote.djvu/231
Ta strona została uwierzytelniona.
— 227 —