Strona:Liote.djvu/235

Ta strona została uwierzytelniona.
— 231 —

Nigdy jeszcze z oczów ludzkich nic takiego ku niej nie wyjrzało.
— A on już nie mógł tych błysków w swoich źrenicach przygasić i ze wzrokiem słał je do niej coraz jeszcze śmielej, niecierpliwiej. Przysunął się, począł mówić prosząco.
Agnieszka i za taką rzecz się gniewa? Za uścisk ręki. I tego nie wolno. Cóż to złego — uścisk lub nawet pocałunek? Chyba, że odrazę czuje do niego. — Ale nie mógł dobyć z niej ani słowa; tyle tylko, że nie odsuwała się.
Wtedy i on umilkł, uspokajając swe wzburzenie nagłe, nad którem zrazu panowania nie miał. Odwrócił się od rzeki, która ich poróżniła, przeniósł oczy na błonie, rozścielające się za niemi, pełne ludzi. Dotychczas wcale w tę stronę nie patrzyli, zajęci tylko wodą i wybrzeżem.
Darowała mu, nieprawdaż? — przemówił już zupełnie innym, zwyczajnym głosem — skoro to jej sprawia przykrość, nie dotknie więcej nawet jej ręki. A teraz dadzą pokój rzece — niech Agnieszka obróci się, popatrzy na ludzi, którzy bawią się, śmieją się,