Strona:Liote.djvu/236

Ta strona została uwierzytelniona.
— 232 —

weseli, kontenci z święta, z ciepła majowego.
Agnieszce rozjaśniła się twarz. Co to było? Przykre, przejmujące zimnem uczucie minęło już; pierś uwolniła się z uścisku trwogi.
Na placu rzeczywiście wesoło, gwarno. Ludzie inaczej, huczniej od nich się bawią; może i nie znalazł by drugiej pary tak cichej i skromnej, wszędzie śmiech głośny, rubaszny, mieszający się z nutą niewyszukanego śpiewania, z ostrymi dźwiękami harmonijek. Cały ten szmat przetartej miejscami, a miejscami świeżej jeszcze zieleni, aż po Muranów, dziś niby obsypany masą płatków kolorowych — to świąteczne, jaskrawe spódnice dziewcząt, mamek, nianiek, ich bluzki różowe, ponsowe, liliowe — fartuszki białe — cała ich kokieterya niedzielna, rozpromieniająca to zamiejskie pustkowie.
Pomiędzy siedzącymi na trawie krążą po całym placu przekupki z koszykami, wypełnionymi resztką pozostałych z zimy, drobnych, marnych jabłuszek, piernikami, karmelkami, pestkami. Od gromadki do gromadki przebiegają kobiety te, podglądając gdzie parki