Strona:Liote.djvu/240

Ta strona została uwierzytelniona.
— 236 —

derkę. Ich ciałka spocone czerwieniały ciemnemi w pomroce plamami.
Duszność uściskiem silnym dławiła gardło Agnieszki.
Zesunęła dziewczyna nogi z łóżka i siadła na krawędzi, chciwie nastawiając otwarte usta ku oknu. Słaby wiaterek z dworu zesłał jej litościwie odrobinę świeżości i chłodu, od którego piersi jej orzeźwiały.
Wzrok Agnieszki padł na śpiące, poobnażane dzieci; schyliwszy się, koszulki, w miotaniu sennem pozesuwane, obciągnęła, nóżki kołderką osłoniła.
Sen ją teraz pociągnął znów ku sobie, lecz gorącość pościeli z łóżka wypychała. Nie chciało jej się odjąć nóg od podłogi, chłodzącej stopy. Ociężałość objęła ją wielka.
Zwolna stopniowo — w nowym, niespodzianym i niezrozumiałym przypływie — podstępować znów poczęły do niej tchnienia palące, duszne. Tylko, że teraz szło to nie z zewnątrz, lecz z głębi jej własnej istoty; podniosło się od obnażonych nóg Agnieszki, na które padło ociężałe jej spojrzenie; potem fala ta rozlała się ciepłem po wnętrzu, w piersiach stała się gorącą, do głowy podeszła