Strona:Liote.djvu/245

Ta strona została uwierzytelniona.
— 241 —

»Obiecała mi siebie — to dosyć. Powinienem być jej za to Bóg wie jak wdzięcznym; powinienem psem koło niej warować a na żadne zachcenia sobie nie pozwalać., Taką dobrą, miłą, śliczną szanować mi, jak świętą».
Ale, gdy blizko była, gdy zapachniała mu swem ciałem, ślicznością swoją w oczy wionęła, musiał całą mocą wstrzymywać się, by jej nie uchwycić i nie przyciągnąć. Od tego mocowania smutniał, sechł. Czas mu się dłużył; list za listem pisał to kolegi o prędsze papierów nadesłanie. Upewniając samego siebie z racyi narzeczeństwa, że z czasem posiąść ją musi, tem uspokajał napastujące go wzburzenie; ale znów kiedy indziej owa pewność właśnie jeszcze bardziej go niepokoiła, sprawiała, że zacinać musiał zęby dla powstrzymania tłoczącej się do ust zdradliwej prośby, namowy złej, grzesznej:
»Czy za miesiąc — czy dziś... Ja Agnieszkę nie zdradzę; jeszcze wierniejszym będę«.
Lecz to tylko z krwią gorącą zaklęcia takie przelatywały mu przez głowę. Z ust nigdy im wyjść nie da; nigdy nic podobnego on jej nie powie, nie obrazi jej.
Tymczasem — bez słów, bez zaklęć, bez