Strona:Liote.djvu/248

Ta strona została uwierzytelniona.
— 244 —

— Jutro powiem Leonowej, niech kąt mój odnajmie.
A może — może, teraz będzie on już innym, może to zupełna poprawa, wyrzeczenie się raz na zawsze trucizny, ogłupiającej tę słabą głowę. To marzenie ukrywa się w najskrytszej głębinie jej pomyśleń. Gdyby się ziściło — życie ich, kto wie — natrafiłoby może na inną kolej, podobną do kolei innych po ludzku żyjących, ślubnych stadeł.
Wybita zupełnie ze snu, z boku na bok przewracając się, na twardem pościeleniu, posłyszała tuż obok żałosne westchnienia i wplatające się do nich tłumione odgłosy łkania.
Płakała Agnieszka, próżno — by jej nie dosłyszano — zatykając usta rogiem poduszki.
Była w Joannie przenikliwość istoty cierpiącej, rozliczną i z gorzkich najbardziej gorzką nędzą napojonej. Nie zadając sobie, ani tamtej pytań, odrazu z zupełną jasnością, bez powątpiewań, może po akcencie płaczu, odgadła, co te łzy wyciska.
Wstała, podeszła do Agnieszki i nachyliwszy się szepnęła:
— Żeby matki nie obudzić i niechby inni