nie posłyszeli. Narzuć może cokolwiek na siebie — wyjdziem do sieni.
Strach, okrutny strach przed nieszczęściem jakiemś, tuż w pobliżu czatującem, nękał Agnieszkę — daleko odegnawszy pamięć płomiennej chwili. Teraz on sam jeden nad całą istotą jej panował. Uciec przed nim, przytulić się do kogoś, szukając obrony...
Skwapliwie posłuchała Joanny.
Nie ubierając się, spódnicę tylko wziąwszy, cicho przemknęły się między śpiącymi, minęły przylegający do poddasza stryszek, gdzie chrapanie czyjeś słyszeć się dawało — zapewne ktoś tu sobie z izby przeniósł posłanie; po kilku schodkach zeszedłszy, u skrętu do niższego piętra na stopniach usiadły przed oknem rozwartem.
Na dworze czerń nocy rozrzedzoną już była nasiąkającym w nią od wschodu brzaskiem. Rama okienna obejmowała zatopione w szarości jednostajnej, równej, szczyty dachów kilku i wieży kościelnej nad nimi. Cichością ukojoną, czy też zmartwiałą ze światu wiało.
I prawie nie mącił jej szept dwu kobiet przytłumiony, urywany, dla nich samych tylko zrozumiały — szept kobiecej żałości, skarg, wyznań na półsłowie zatrzymujących się.
Strona:Liote.djvu/249
Ta strona została uwierzytelniona.
— 245 —