Strona:Liote.djvu/250

Ta strona została uwierzytelniona.
— 246 —

Joanna objęła dziewczynę, głaskała jej włosy, przytulała jej głowę do swojej piersi. Ten poryw współczujący, litościwy, rodził się w niej z poczucia wspólności fali, przewalającej się pod niemi, pochwytującej je obie wraz z setkami innych, unoszącej je dokąd, po co? Przedstawia się Joannie obraz jakiejś rzeki. Płynie po wodzie gałąź równiutko, spokojnie, jakby się ślizgała z fali na falę. A w tem podleci z boku pęd nowy, chwyta ją i niesie, gdzie wir, gdzie zapamiętałość wód, pianą ociekających. Pośród szumu i łoskotu jeno zakręci się gałęź, wpadnie do lejka i albo już się nie pokaże, albo drobne z niej kawałki. Są, które się ustrzegą, ale tych co się nie ustrzegą, na złą dolę wydanych — jak dużo, jak dużo.
Żałość dla Agnieszki rozbudziła w Joannie wspomnienie dawnej krzywdy swojej, gorzkiej, obmierzłej.
— Tyś Agnieszko poniosła to od kochanego człowieka i nie wspomnisz tej chwili z jakimciś obrzydzeniem wstrętliwem, jak gadu zimnego dotknięcie się przypomina. A ja...
I widzi siebie równie młodą, świeżą, jak