Strona:Liote.djvu/251

Ta strona została uwierzytelniona.
— 247 —

Agnieszka, ale więcej zdrowia, siły, wesela wprost z wiejskiej zagrody przywiezionego mającą, rumianą i kraśniejącą, żywą jak skra, a przecież gotową pokłonić się i uszanować starszych, mądrzejszych, »uczonych«.
Pierwsza służba. Przypomina sobie tę panią poważną, surową, z przypruszonymi siwizną włosami. Syn do niej właśnie był podobny — z twarzy — jednako też małomówny, grzeczny a nieprzystępny. I dziś jeszcze z równą siłą odzywa się w niej oburzenie, wstręt na myśl o ohydzie tej chwili gwałtu, dokonanego po obmyśleniu tysiącznych ostrożności, by łajdactwo się nie wydało, dokonanego na zimno. Nie chciał pieszczot — tylko nasycenia. Nie zdobył się na rzucenie choćby z litości jednego serdeczniejszego słowa. Obszedł się z nią jak z rzeczą. Nie ma mocy, któraby wskrzesić mogła to, co w niej zabite zostało w owej chwili i potem, gdy matka z podłością oczu nie mrużącą rzuciła jej:
— Nigdy nie uwierzę — to ty prędzej uwiodłaś jego, łajdaczko! Policyi cię oddam, która takie jak ty spisuje.
Łzy jej płyną jeszcze po latach.
— Tyś szczęśliwsza, szczęśliwsza — szepnęła, tuląc głowę Agnieszki.