— Sposób się najdzie — z pewnością najdzie — szeptał Dominik.
A w jej głowie huczało z stanowczością nieodwołalną, pewną:
— Nie najdzie się.
Starania były robione, ale zawsze czegoś brakło — pieniędzy najczęściej — i sposób się nie znalazł, ani w pierwszym roku, ani w drugim, ani następnych.
Nim macierzyństwo podeszło, była Agnieszka już sierotą. Odjęte miała prawo smucenia się z tego, raczej błogosławić trzeba było śmierć cichą i spokojną starej kobiety, nie przewidującej nieszczęścia przed nią zatajonego.
Gdy syn się urodził, Dominik prosił ją, by dole swoje połączyli.
— Dla dziecka, dla naszego dziecka, Agnieszko. Niech ono nie idzie na szpitalny garnuszek, na poniewierkę, jak szczenię wyrzucone.
Odrzekła krótko, z prostotą:
— Nie potrzebujesz prosić, ani niewolić.