Strona:Liote.djvu/254

Ta strona została uwierzytelniona.
— 250 —

Gdybyś pierwszy się nie odezwał, jabym sama nie inaczej ci powiedziała. Rozumiesz? Tylko dla dziecka.
Nie udawała. Kochanie, jeśli było jeszcze to już nie to. Zmysły, zrazu gwałtownie wyrwane z otulenia, w jakiem młodość smutna, szarzyzną przepojona, w pracy ciągłej uchodząca, je trzymała — zamilkły, zmartwiały od nieustannego ssania bólu i zgryzoty.
Nienawistnym on jej nie stał się, ale to raczej żałość była, którą wspólnie jego i siebie ogarniała, nie dość jednak mocna, by na pożycie takie poszła dla niego. A dla dziecka szła, nie namyślając się. To źdźbło życia małe, słabe i niemowne wkładało w płacz swój, w pisk żałosny — prośbę, wołanie, nakaz, by równie ojciec, jak matka byli przy niem. Niech go nie odstępują ci, co dali mu życie. Nawet złe, dzikie bestye kładą się wspólnie na straży swych małych. A że matka ściągnie na swą głowę urągania ludzkie, że wytykaną będzie — nie wie o tem to pisklę.
Odmieniła się Agnieszka. Hardość w nią weszła. Uczyła się nie dbać — co ludzie powiedzą, byle ona pełniła wszystko do niej należące. Nabrały jej oczy blasków ostrych,