Strona:Liote.djvu/259

Ta strona została uwierzytelniona.
— 255 —

Słowa to rwały mu się w ustach, to więzły w gardle, to wylatywały szybkie, goniące się, w gorączkowych tchnieniach.
— Gdybyś wiedziała, com wycierpiał.
Mówił o męce tej nocy, o okropności przebudzenia, powrotu jasnej myśli z poczuciem sprawiedliwości i pamięcią wyrządzonej krzywdy. Chciał teraz jak najśpieszniej wypowiedzieć to wszystko, wyrzucić ze siebie, ale zmusiła go do umilknięcia oschłość w gardle i nagłe zwątpienie czy przekona ją, czy wzruszy.
Ból, kąsający duszę, wyrzuty, wstyd okrutny niepokój, targający nim aż do chwili, gdy wreszcie, po nieskończenie długiem przebieganiu ulic miasta, napotkał ją wlokącą się pod murem ustronnego zaułka, wszystko to wyżarło ślady widoczne na jego twarzy. Stał koło niej, nie śmiejąc ująć jej ręki, nędzny, z przybitym do ziemi wzrokiem, chwiejący się na nogach.
Westchnienie ulgi — jak jęk głębokie — wyszło mu z piersi, gdy uczuł pod ramieniem swem jej rękę. Pociągnęła go.
Chodź, chodź.
Już pierwsze jego słowa i pierwsze na niego spojrzenie napełniły ją światłem i cie-