Strona:Liryka francuska. Seria druga.djvu/080

Ta strona została uwierzytelniona.

Okna klasztorne! w letnie pogodne wieczory
Kuszące bielą zasłon, jak welony ślubne,
Które zdjąłbyś pod srebrne kadzielnic amfory,
Aby całować wargi wybrane, zalubne.

Lecz te blade kobiety, tam, w serca weselu,
Z ciałem umarłem światu w ciszę cel wygnane,
Kochają ciebie jeno, blady Zbawicielu,
Widząc niebo przez każdą twego ciała ranę.

O, święta ciszo starych murów wirydarza,
Gdzie usłyszysz li szelest przesuniętej ławy,
Gdy biała rzesza kobiet w milczeniu rozważa,
Śledząc na krasnych cegłach piasku syp złotawy.

O, niema szczęśliwości czystych dziewic zboru!
A że zda się ich dłonie są tak nieskalane,
Że tknąć się mogą jeno białego koloru —
Czynią puchy koronek, albo hafty lniane.

Jest czar nieprzewidziany, gdy im powiesz »siostro«,
I patrzysz w płeć ich bladą, tak przezroczej bieli,
Na której owdzie złote się plamki rozpostrą,
Jak na matowym płatku więdnącej kamelji.

Nie tknął żaden proch ziemi przeczystego łona.
Bowiem źródło żywota w nich bije — weselnych.
Jako przedniego wina amfora zamkniona,
Co pragnie się rozewrzeć dla warg nieśmiertelnych.