Strona:Liryka francuska. Seria druga.djvu/099

Ta strona została uwierzytelniona.

Trzody idą, idą ludzie
Przez gościńce w głuchym trudzie,
Drogą mroku, i bezmocy
Drogą, co okrąża świat.

Z jakich, powiedz, dalekości,
Morza losów, morza lat?
Ze spoczynkiem jeno prawie
Na cmentarnych wzgórz murawie,
Co im ściele swą zieloność, —
Idąc, wstając, upadając,
Brnąc w bezdrożach głuchej nocy,
Jesień, lata, zimy, wiosny, —
Tłum tułaczy, tłum żałosny,
Dąży skroś, — z nieskończoności
W nieskończoność. —

A w oddali już majaczy
Z pod ciężarnej nieb opony
Czoło niby szczyt Taboru,
Czarne ssawki, dech czerwony, —
Cały mroczny kształt potworu,
Który ciągnie wieczny połów
Polnych ludzi.

Miasto, co przygasa w dzień,
W proch i ołów,
A rozżarza się i pali