Tak prawi baron stary z okniska szkliwych błon.
Nielża się zmylić — wierz — gdy rozkazowa on.
Bieżajcie, koniuchowie, pachoły, giermków rój!
Paziowie, heroldowie, łuczników wierny strój!
Jej miłość Marya-Anna schodzi już
Z wieżycy krętych stopni, niby we śnie...
Do ziemi halebardy — pokłon złóż!
Niechaj się wszelki przed nią gnie pocześnie.
Konie dębi strach,
Że się rwą do pędu
W kiściech piór i skrach
Paradnego rzędu.
Lecz pan rodzic wrósł
W półtęcze strzemienia;
Córę swą zrumienia:
»Nie sromnoż ci śluz,
Trwóg i zawodzenia?«
»Ze cnych baronów gniazda wiedziesz się, panno ma!
Z rodu, — jenże niewieście za gańbę zdawna ma
Niewczesny szloch, — a to dla prawych wróż,
Że z lękliwego łona łacno się lęże tchórz.
Podnieśże wzrok, a zapuść niżej kwew.
W konie! Pachoły zadmijcie w rogi wieszcze!
Sekwana we mgłach broczy się by krew.
Na żywy Bóg! Chcę widzieć więcej jeszcze«.
Strona:Liryka francuska. Seria pierwsza.djvu/009
Ta strona została uwierzytelniona.