Te bojownicę z czarnych długich włosów smugą,
Której pieszczot nie zaznał żaden mąż na ziemi,
I jej piękność, mogącą się równać z boskiemi...
Potem zapłakał. Długo, w cichym, ciężkim szlochu
Z płonących oczu nakształt srebrnych pereł grochu
Płynęły łzy — jak rosę sieją lilji pąki —
Tak on oblewał łzami czoło amazonki.
Wszyscy, co na swych nawach w pysze sił i losu
Na zabór zjeżonego wieżami Iliosu
Przybyli z nim przez groźnych mórz fale tułacze,
Drżeli w głębi serc, widząc jak Achilles płacze.
Jeden tylko Thersytes, chytry i kulawy,
I łysy, bo jak kępki wysuszonej trawy
Resztki włosów mu tylko wyrastały z głowy —
Obraził bohatera niegodnemi słowy.
»Ta kobieta zabiła nasze pierwsze wodze:
Skrzydlatemi je strzały goniła po drodze
Aż do ich naw i w Hades strąciła wieczyście
Achejczyków tak mnogich jako suche liście,
Kiedy gonią się w wiatru jesiennej rozterce...
Ale ty — każdy widzi — słabe, miękkie serce,
Jak jeleń się za łanią żalisz i — niestety —
Łzami kobiety płaczesz stratę tej kobiety«.
Na ten zarzut szyderczy, niecny i szalony,
Obudził się Achilles jako lew zraniony
Na piasku, który wichry zmiatają nagrzane,
Strona:Liryka francuska. Seria pierwsza.djvu/023
Ta strona została uwierzytelniona.