Nie pojmując już ziemi gwarów, mąk i trwóg,
Zatopiony we swoich snów śmiertelne dziwo,
Sam przerażony własną tajnicą straszliwą,
Szedł i powracał głuszą swych wyrocznych dróg.
Niekiedy drżał: jak chory trapiony majakiem,
I pragnąc mówić ściągał na powietrze dłoń...
Lecz słowo, którem »wczora« przemówiło doń,
Konało mu na ustach pod niewidnym znakiem.
I na on czas w Betanii wszystek lud, kto żyw,
Bał się tego człowieka. Szedł sam przed narodem,
A krew w najśmielszych żyłach ścinała się lodem
Przed wzrokiem, kędy zastygł wiecznej grozy dziw.
Oh! któż wypowie twoje nadludzkie męczarnie,
O powrotny upiorze z bezpowrotnych stron,
Skąd jedynego ciebie zwolił strażnik zgon,
Jeszcze w zwojach całunów zbutwiałych cmentarnie.
O blady zmartwychwstańcze z ziemnych czerwi gniazd!
Mógłżeś powrócić jeszcze do trosk tego świata?
Ty, w którego źrenicach spoczęła skrzydlata
Wiedza, wzbroniona oczom chciwych światów — gwiazd?
Strona:Liryka francuska. Seria pierwsza.djvu/047
Ta strona została uwierzytelniona.