Strona:List otwarty do pana Prezydenta Rzeczypospolitej w sprawie Eligjusza Niewiadomskiego.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.

Niema skruchy jeszcze — więc nie może być już kary śmierci.
Jak już nie może jej być, skoro już nastąpiła skrucha...



Ale czy naprawdę Niewiadomski nie ujawnił skruchy?
Przeczę temu, zstępując w głąb jego duszy.
Przeczę, powołując nawet jego własne słowa — te głębsze i mędrsze — przeciw tym, co brzmią inaczej, a w zamęcie jego duszy dobywają się na wierzch, tworząc fałszywe pozory.
„Nie przyznaję się do winy“ — tak mówi, ale dodaje zaraz: „przyznaję się tylko do złamania prawa“.
Kto tak mówi?... Artysta w śmiertelnej więzi — przecież nie człowiek, myślący logicznie, nie światły prawnik, nie socjolog, co wie, iż nie obarcza się jednostki winą za jej czas, szukając ofiary dla swojej kuli...
Cóż jest zbrodnią w obliczu prawa?... Po najstaranniejszem poszukiwaniu definicji tylko „złamanie prawa“ — nic więcej. Kto przyznaje się do złamania prawa“, uznaje swoją winę wobec sądów swego kraju!
Jesteśmy bardzo wymagający — żądamy czegoś więcej — chcemy, aby po za winą w obliczu konstytucji i sądu karnego ten człowiek przyznał się jeszcze do grzechu wobec moralności...
Mamy i to. Kto nie uznaje grzechu, nie chce ekspiacji. Niewiadom ski chce jej, pożąda, błaga o nią. Jego «dobrem moralnem» była myśl o oddaniu krwi za krew. Czy któryś z carobójców kiedykolwiek tak się odezwał? Uznawali oni przemoc karzących, lecz nie konieczność moralną przyniesienia głowy za winę krwi przelanej. Tylko on jeden — a to jest niebywały wypadek w dziejach procesów politycznych, wypadek iście polski i pięknie polski — żąda śmierci za śmierć!
Rozumie grzech swój — więcej jeszcze, sam boi się jego naśladowców — uprzedza obawy władzy o bezkarność