Strona:Listy Jana Trzeciego Króla Polskiego.djvu/172

Ta strona została przepisana.

skiego z P. Dunewaldem, którzy w tę z nami stronę na swe idą kwatery, awansowała z swoiey strony, ale ieszcze o podal byli. Tymczasem, iako to bez tego być nie może, że kilku zabito Kozaków, a kilku postrzelono, znowu nasi Panowie desperować poczęli, narzekać, żeśmy tu przyszli, że oni inaczey radzili. Zdarzył tedy P. Bóg takie szczęście y taką swoię świętą pokazał nam łaskę, weiźrzawszy na westchnienie do siebie, że po trzygodzinnym tylko ogniu, bez przestanku wprawdzie, chorągiew białą wywiesili, ręce składaiąc na wałach, o miłosierdzie prosili. Kazałem tedy ustać strzelbie; a tymczasem spuścili się z muru Komendant Bei tego miasta, starszy Janczarski, dwóch Prałatów ych duchowieństwa, ieden od duchowieństwa, drugi od pospólstwa. Zdali się tedy cale na dyskrecyą, y zaraz piechoty nasze do bram puścili. Prosili potem, aby mnie widzieli; których skoro przyprowadzono, drżeli iako ryby: coraz przypadali do ziemi, całuiąc suknią moię; a gdy coraz prosili o żywot, iam im rzekł, „że iuż macie słowo moie, lubom miał urazę, żeście się wczora nie poddali.“ Oni upadłszy znowu na ziemię, wymawiali się, „żeby nas był Wezyr zaraz pościnał“. Jam im rzekł znowu: „Nie bóicie się, nie spadnie wam włos z głowy. My nie iesteśmy pyszni w szczęściu, bo to Bogu przyznawamy wszystko“. A oni zaraz wszyscy