Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/016

Ta strona została skorygowana.

stawiono w szpitalu zanguebarskim. Z Majungi niby parowcem, a właściwie jakąś zabawką, bo to maleństwo, mające tylko maszynę i pokład nad nią dla pasażerów, a bagaże były w łodzi, przywiązanej do tego parowca, popłynąłem rzeką Betsibuk do Malwatanany.
W Betsibuku mnóstwo kajmanów — roją się formalnie. Jeden zwłaszcza, z tych co widziałem, wcale był pokaźny okaz. Długi był może 12 metrów, kiedy biegł (bo on nie biega jak jaszczurka, ale podnosi się na łapach i biegnie jak pies lub inne zwierze) może jak krzesło, a może, nieco wyższy, na oko trudno mi powiedzieć. W jego otwartej buzi, jaki malec z przygotowawczej klasy chyrowskiego konwiktu mógłby siedzieć, tylko wątpię, czyby chciał.
Z Malwatanany, którą także nazywają Suberbieville, zrobiłem 344 kilometry na filanzanach. Filanzana jest to siedzenie przymocowane do dwóch drągów, bogaci mają okazalsze, ubodzy prostsze. Te nosze niesie czterech tragarzy, których tu nazywają burżanami. Koło tych czterech idzie drugich czterech i co chwila zmieniają się. Innego sposobu jazdy tu niema i podróżnych i rzeczy i wogóle wszystko, co tylko trzeba przewieźć, lub przesłać, niosą burżani. Dróg dla koni lub mułów jeszcze wcale niema. Nie mogę się wydziwić tym burżanom. Za lichą zapłatą (n. p. z Malwatanany do Tananariwy 344 kilometrów, każdy zgodzony był za 30 fr.) niosą podróżnych i ich bagaże, każdy niesie 30 kilo na sobie. Nigdy się nie męczą, zawsze weseli, gwarzą, śmieją się, biegną i nie zadyszą się; idą boso po kamieniach i kamykach,