Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/019

Ta strona została skorygowana.

czeniu tego słowa, ani drzew, ani ptaków, mało ludzi, słowem nic, tylko skały pokryte lichą trawą. Od czasu do czasu natrafiają się wsie, to jest 4 lub 5 lepianek, w których mieszkają, biedni Malgasze, żywiący się czem Bóg da: to ryżem, to konikami polnemi, owocami, czasem mięsem i t. p. Również trafiają się oazy (nazywają je tu lasami), t. j. jakie kilkanaście lub kilkadziesiąt drzew, ale wcale nie wyglądają na rośliny tropikalne, bo najczęściej bardzo liche. Parę razy mrowie po mnie przeszło i poleciłem grzeszną duszę Matce Najśw. Spuszczaliśmy się ze stromej i bardzo wysokiej skały; ścieżka szła ponad samą przepaścią, a nosze, na których siedziałem, mocno się przechylały na stronę przepaści. Na dnie tego urwiska widziałem strumyk i kilka zielonych krzaków, rosnących po obu stronach tego strumyka. Dopiero, kiedyśmy byli na dole, poznałem dokładnie, w jakiem byłem przed chwilą położeniu. Skała kilkaset metrów wysoka, prawie prostopadła, strumyk nie był strumykiem, ale była to ta sama rzeka Betsibuk, po której przedtem płynąłem parowcem, w której mnóstwo kajmanów, zawsze gotowych gościnnie przyjąć spadającego; krzaki — to były kokosowe palmy wyniosłe, tylko, że skała ogromnie wysoka, więc wszystko zdaje się tak małem. Spuszczając się ze skały, bardzo niewiele mi brakło do przeniesienia się na tamten świat: jakie pół metra w bok i już gotów. Gdyby nie opieka Matki Najśw., pewnobym tego listu nie pisał.
Pożywienie w drodze trzeba samemu sobie gotować, dlatego trzeba mieć ze sobą naczynia do gotowania i zapasy, bo, jak powiedziałem, Madaga-