list wysłałem, nieprawdaż? Trudno było wcześniej, choć szczerze chciałem. Ale to zwykle bywa, że człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi.
Tananariwy opisywać Ojcu nie będę, bo niema co. Jest to miasto wielkie, na górach leżące, ale nie europejskie, tylko budowane domy po afrykańsku. Wody w całym Madagaskarze niema do picia, rzeki brudne, a bagna bardzo niesmaczne. Pijemy tu wszyscy deszczówkę, którą się trzyma na przeciągu w cieniu, żeby była chłodniejszą.
Teraz opiszę Ojcu moje schronisko, ostateczny cel mojej podróży (i to mnie zatrzymało, bo musiałem pierwej obejrzeć a dopiero opisać. Otóż tak się rzecz ma: całe schronisko składa się z czterech ogromnych baraków, kościółka i mego mieszkania. Kościółek w środku, tuż obok mój domek, a baraki po obydwóch stronach, 2 z jednej, 2 z drugiej strony; kościółek narazie wystarczający do pomieszczenia chorych, których mamy 150. Ale wewnątrz to trudno opisać, jakie ubóstwo. Jeden ołtarz prostszy, niż w najuboższej parafji, zakrystji niema wcale; do Mszy św. ubierać się trzeba za ołtarzem; przed ołtarzem balaski, do których przybite dwie kraty, stanowią konfesjonały; za balaskami na ziemi rozesłane kilka rogóżek (podłogi wcale niema), na których stoją, siedzą, lub klęczą (zależy jak kto może) trędowaci. Sufitu wcale niema, tylko ściany i dach z dachówki, przez który deszcz przecieka.
Obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, jaki z Ojcem kupiliśmy w Krakowie, zaczynam oprawiać i tabernakulum także będę robił (jedno i drugie wyrzeźbię), ale to wolno idzie, bo czasu mam
Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/021
Ta strona została skorygowana.