Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/023

Ta strona została skorygowana.

den pokój (moja sypialnia, gabinet, salon, refektarz), a naprzeciw kuchnia (pieca niema wcale, tylko podpala się ogień, a na trójnogu żelaznym stawia się to, co się chce gotować). No i cóż więcej? No nic, cały dom już opisany z najdrobniejszemi szczegółami. Schody z parteru na piętro mają poręcz (właściwie to drabina, ale jakże takiego słowa można użyć, opisując pałac?)
O kilkadziesiąt kroków od schroniska cmentarz dla trędowatych. Zabieram się dopiero powo1i do urządzenia wszystkiego, ale cała bieda w tem, że nie mam o co ręce zaczepić, ani grosza przy duszy. Niech Ojciec będzie tak łaskaw zbierać dla moich biedaków jałmużnę, gdzie się da; tylko posyłając, proszę wyraźnie pisać prokuratorowi, że to dla moich trędowatych, bo inaczej te pieniądze mogłyby być użyte na inne potrzeby misji, n. p. dla innych trędowatych. Mnie zaś proszę pisać każdym razem, wiele Ojciec posłał — dobrze?
Moje schronisko leży w górach o dwie dobre godziny drogi od Tananariwy; jest jeszcze w naszej misji drugie schronisko, ale tam nie byłem, bo ono odległe o 8 dni drogi.
Dołączam Ojcu fotografję, stosownie do otrzymanego od Ojca zlecenia, ale bardzo Ojca proszę w »Misjach« nie dawać podpisu apostoł trędowatych, lub coś w tym rodzaju, jak Ojciec ma w zwyczaju. Te wszystkie fanaberje to nie dla mnie wcale. Jak Bóg pozwoli, że moje schronisko cokolwiek się podniesie, to Ojcu znowu napiszę...
Na fotografji ran lepiej oddać nie można, czyto wina nieumiejętności fotografa, czy też dlatego, że ciało tych biedaków czarne, tego już nie wiem,