Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/041

Ta strona została przepisana.

ko to w ręku Matki Boskiej — dziej się Jej najświętsza wola.
Za krajem, a zwłaszcza za konwiktem ciągle bardzo mi tęskno, ciągle mi dzieciaki stoją przed oczyma. Chciałbym już módz pracować między moimi chorymi, cały kipię z niecierpliwości, a tu trzeba czekać. Jak się wszystko razem połączy i zacznie mi dokuczać na dobre, wtedy odmawiam modlitewkę św. O. Ignacego »Suspice Domine...« i to mnie uspokaja. Trudna rada, in patientia vestra possidebitis animas vestras — czekam, aż Matka Najświętsza zechce, żebym zaczął działać. Do chorych chodzę rzadko, bo mi to bardzo przykro. Gdy pójdę do nich, oni mnie obstąpią, każdy się żali na swe dolegliwości, a zwłaszcza na pożerające ich rany, a ja pomódz im w niczem nie mogę, bo nic a nic jeszcze nie mam. Skoro który tak się rozchoruje, że wstać nie może, to się z nim dzielę swoją porcją. Wprawdzie on się tem nie obje, ale zawsze coś weźmie do ust, widzi przynajmniej współczucie, a więcej na razie nic nie mogę zrobić. Czasami i tego zrobić nie mogę, bo gdy takich chorych mam nie jednego, ale kilku lub kilkunastu, to nie zanoszę im mej porcji, bo nie byłoby czem obdzielić. Dać zaś jednemu a drugim nie, to jakoś nie idzie. Na obiad ma się tu trochę ryżu, albo parę jaj (jeżeli można dostać), albo kawałek chleba, który możnaby zjeść na śniadanie we W. Piątek, wcale nie naruszając postu, szklankę herbaty z takimże kawałkiem chleba; to są zwyczajne nasze obiady, tylko nie wszystko na jeden obiad lub kolację... Mam u siebie czarnego kuchmistrza, który potrafi ryż zgotować i sfabrykować rodzaj zupy z tutejszych