Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/045

Ta strona została przepisana.

cywilizacji. Pojęcia Malgaszów wogóle są jeszcze bardzo dziecinne; każdej rzeczy się dziwią, wszystko ich bawi, lada fraszka, już śmieją się do rozpuku; ich zachcianki też nielepsze. Tak np.: razu pewnego byłem między chorymi. Jeden z nich (ten co na fotografji siedzi w środku z krzyżem na piersiach — zob. rycinę na str. 2) przywołuje mnie i pyta: »Kiedy mój Ojciec jedzie tam hen, hen, daleko, za to wielkie morze, skąd do nas przyjechał?« Odpowiedziałem, że wcale już tam nie pojadę, zostanę z wami i pytam zarazem, o co mu chodzi. On mi na to: »To bardzo źle, że mój Ojciec nie jedzie, to mnie przykro; jedź mój Ojcze koniecznie i prędko wracaj, bo ja chciałbym koniecznie, żeby mi mój Ojciec przywiózł taki biały kapelusz, jaki noszą wszyscy wazá«. (U Malgaszów, każdy kto nie jest Malgaszem, a zwłaszcza każdy biały nazywa się wazahá — wymawia się wazá). Dostałem mu taki kapelusz w Tananariwie, i on nim teraz nacieszyć się nie może; cały dzień ma go na głowie; wielką mu przyjemność sprawia, gdy mu się powie, że on ubrany zupełnie jak wazá; swoją drogą prócz kapelusza nic na sobie europejskiego nie ma, ale on na to nie zważa. Niejeden znowu często się myje, aby być bielszym i t. p. mają zachcianki...
Mam do Ojca małą prośbę, mianowicie: skoro który z naszych zdecyduje się wyjechać do Madagaskaru, niech mi przywiezie ze sobą trochę nasion pachnących kwiatów, n. p. lewkonij pełnych, rezedy, laków, kilka cebulek hiacyntów, białych lilij, także nieśmiertelników, pełnych astrów i t. p. Czy Ojciec uwierzy, że tu o takie kwiaty o wiele trud-