... W początkach listopada spadł grad bardzo obfity i wielki, jak mówiono mi w Tananariwie, że pojedyncze ziarnka były wielkości śliwki, leżał kilka godzin, a w dołach, gdzie słońce nie dochodzi, przeleżał parę dni. W mieście grad zrobił wiele szkody, a nas po stacjach misyjnych ominął, i dlatego tylko relata refero, bom sam tego nie widział.
Pisałem kiedyś Ojcu, jak się urządziłem w mojem mieszkaniu; teraz muszę nieco uzupełnić moje opowiadanie. Póki mieszkałem, nie oddalając się z domu, wszystko było w porządku; ale pewnego razu chwyciła mnie znowu tutejsza febra. Porządnie mnie chwyciła, a ja też porządnie zacząłem się bronić od pieszczot tej ciotuni. Całemi dniami tylko to robiłem, że nawijałem w opłatki chininę i połykałem. Najadłem się tych pirogów z łacińskiej kuchni co niemiara, a mimo to nie chce mnie febra opuścić, gorączka trwa i trwa. Wkładam więc brewiarz do torby, biorę kij w rękę i maszeruję na kurację do Tananariwy. Wykurują, to do-