Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/054

Ta strona została przepisana.

zupełnie jak piękny bukiet przy dobrze zasmolonym kożuchu. Moi chorzy wystroili się jak kto mógł, mimo to jednak wyglądali jak czeladź murarska w powszedni dzień. Zapach w całym kościele wcale nie przypominał kadzidła, ale trudna rada, inaczej być nie może, bo ci nieszczęśliwi gniją żywcem. Po 3-ciej Mszy św. ci, co jako tako mogą chodzić, rozeszli się na żebry, a reszta została w swoich barłogach. Ot i już po świętach. Tutaj, tak jak we Francji, na Boże Narodzenie, Wielkanoc i Zielone Świątki tylko jeden dzień świętują. Gdyby to tylko było rzeczą możliwą, to byłbym jak najchętniej poprosił, ileby się dało, osób zamożnych, żeby, po dobrej wigilji, nie do ozdobionych kościołów, ale do mojej kapliczki przyszli na Mszę św. w pierwszy dzień Bożego Narodzenia. Zobaczywszy na własne oczy mój kościół, a w nim wycieńczonych i zgłodniałych trędowatych śpiewających »Gloria in excelsis«, możeby się więcej zlitowali nad tą nędzą i dopomogli prędzej wystawić schronisko i zabezpieczyć jego choćby jak najuboższe utrzymanie.
Nie przestaję prosić Matkę Boską, żeby nakłoniła serca miłosiernych ludzi do pospieszenia z pomocą moim nieszczęśliwym trędowatym, których bez przesady śmiało można nazwać najnieszczęśliwszymi ze wszystkich najnieszczęśliwszych ludzi na świecie. Wcalebym się nie pogniewał, gdyby się znalazł w Ameryce, jak to już się niejednemu zdarzyło, jakiś bogaty wujaszek czy ciocia, mniejsza o to, słowem, jak to mówią, jakiś dwudziesty kół w płocie, któryby bezdzietnie poszedł na tamten świat, a mnie zrobił swoim spadkobier-