Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/064

Ta strona została przepisana.

świętszej Rodziny. Któryś z chorych zobaczył to i zaraz powiedział innym, że ja coś robię w kościele. Za chwilę już wszyscy chorzy zeszli się do kościoła, żeby się mojej robocie przypatrywać, bo wszystko ich bawi i zaciekawia jak małe dzieci. Kiedy otoczyli stolik, na którym była szopka, słychać było okrzyk: »ojej, Maluśki Jezus«, potem przez jakiś czas przypatrywali się w zupełnem milczeniu. Przypatrzywszy się nieco, powiedzieli mi: szopka ujdzie, ale cały nasz kościół strasznie brzydki, czy możemy go ozdobić? Naturalnie, że najchętniej przystałem na to, tylko ciekaw byłem, co też oni wymyślą. Kilku chorych, będących jeszcze w pierwszem stadjum, poszło zaraz, nacięli gałęzi z drzew (jest kilka drzew przy ich barakach), narwali trawy i polnych kwiatów i umaili nietylko kościół, ale i drogę od baraków do kościoła. Skończywszy robotę, wołają mnie, żebym powiedział, dobrze czy nie, a przytem proszą, żeby nazajutrz Msza św. mogła być o północy. »Katoliki na całym świecie mają tak, a my czemu nie tak, kiedy my także katoliki«. Na to jednak nie przystałem, bo w nocy deszcz, więc to dla nich byłoby szkodliwem (przejścia krytego od baraków do kościoła niema). Żeby jednak zadośćuczynić ich żądaniu, powiedziałem, że odprawimy nabożeństwo raniutko. Co do umajenia powiedziałem, że doskonale zrobili, ale jeszcze niewszystko, bo będziecie iść pociemku do kościoła. Dałem im z kościoła dwie latarki, które używamy przy udzielaniu Sakramentów św. konającym i przy pogrzebach, zawiesili je na gałęziach i zadowoleni rozeszli się, żeby czekać rana. Czy spali tej nocy czy nie, tego