Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/069

Ta strona została przepisana.

w ustach, a kiedy przestanie już piec, wtedy tabakę wyplunie.
Pytałem moich chorych, naco zmarłym kładą takie rzeczy do grobów? Cała odpowiedź była: »niech ma, to było jego«.
Jak Maglasze chciwi są na pieniądze, i jak o nich ciągle myślą, może Ojciec wnosić z tego, co się mi niedawno zdarzyło. Wołają mnie do chorej i mówią: »może wnet umrze, a ochrzczona źle, bo u protestantów«. Pobiegłem natychmiast i zastałem chorą w samej rzeczy mającą się już bardzo źle, prawie konającą. Pytam, czy chce, żebym ją ochrzcił i żeby umarła katoliczką, odpowiada: »tak«. Ochrzciłem ją, rozumie się warunkowo, i odchodzę. Wówczas ta kobieta woła na mnie, żebym wrócił; podchodzę i pytam, czego chce, ona mówi: »trochę pieniędzy, Ojcze«. Wszyscy obecni w śmiech na całe gardło; powiedziałem jej, żeby się już o nic nie troszczyła, do nieba przyjmą ją bez pieniędzy; w parę dni potem pochowałem ją.
U Malgaszów jeszcze jest zwyczaj, że przy pogrzebach lamentują płaczki. Nie ma Ojciec wyobrażenia, jak to dziko wygląda, a to z tego powodu, że Malgasze z natury ogromnie są skłonni do śmiechu, lada co najmniejszego, coś nawet takiego, z czegoby się dziecko nie roześmiało, Malgasz śmieje się do rozpuku. Przy pogrzebach, na których bywali członkowie rodziny zmarłego, zwykle odbywały się takie lamenta. Słucham raz, drugi, ale coś mi się wadało, że to płacz i zawodzenie na komendę a nie z żalu, patrzę, a tu kilka takich płaczek lamentuje i śmieje się zarazem. Od tej pory zakazałem to zupełnie. Powiedziałem moim chorym, że