Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/085

Ta strona została przepisana.

podczas nawałnicy woda rozbiła garnek i ryż z błotem zmięszała, kilka garści tego ryżu, co jeszcze mogły być oczyszczone i użyte, kazałem zebrać, a co dalej będzie, ha, to już rzecz Matki Najśw. Powiedziałem chorym, że zaraz z rana dam znać ks. Superjorowi i powróciłem do siebie. Ukląkłszy przed obrazem, prosiłem Matkę Najśw. o pomoc w tym kłopocie, byłbym się dłużej nieco modlił, ale zaczęła woda ciec do stancji tuż nad obrazem. Zdjąłem obraz ze ściany, schowałem go pod stół, nakryłem jak mogłem i przygotowałem się do drogi, żeby nazajutrz raniutko odprawić Mszę św., a potem, jak trochę woda opadnie w rzece, przez którą przechodzić trzeba, naturalnie w bród, pójść z raportem i prośbą o pomoc do ks. Superjora. Tymczasem nazajutrz Mszy św. mieć nie mogłem, nawałnica zerwała dachówki, dziur mnóstwo narobiła w dachu, cały ołtarz w błocie i obsypany kawałkami spadającej dachówki. Zabrałem kamień z ołtarza i wszystko co się tylko dało, i Mszę św. odprawiam w moim pokoju póki albo kościoła nie naprawią, albo nie przejdzie pora deszczowa. Że nie można mieć Mszy św. w kościele, to Ojciec może przekonać się z fotografji: od ściany za ołtarzem, w której są framugi ze statuami Serca Pana Jezusa i św. Józefa, do pierwszego słupa podpierającego dach, jest się pod gołem niebem, deszcz codziennie pada, deski ani kawałka żeby ołtarz przykryć, więc jakże Mszę św. odprawiać.
NB. Cały ołtarz zrobiony z gliny, tylko mensa kładzie się na nim. Ale cierpliwości trochę, mój Ojcze, bo nie koniec jeszcze całego kłopotu, zaraz będzie coś jeszcze poczciwszego, mianowicie: Nie-