Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/088

Ta strona została przepisana.

da wyrwała jamę przy samym baraku i chodzić niebezpiecznie — powiedziałem, że chociaż to niedziela, jamę niech zasypią, bo może być jaki wypadek, zwłaszcza, że wieczorny deszcz powiększy tę jamę. Ochrzciwszy chorą, wracam do siebie i widzę, że ci co mogli robić, wzięli się do noszenia ziemi, a innych mnóstwo chorych przypatrywało się robocie. Po chwili usłyszałem śmiech, krzyki, wycia, jakby nie wiem co się stało. Wróciłem, żeby zobaczyć co zaszło. Malutki dzieciak, zaledwie umiejący chodzić, widząc, że inny noszą ziemię, położył sobie na głowie (Malgasze przeważnie noszą ciężary na głowie) grudkę ziemi wielkości może jak kułak i razem z innymi niósł do zasypania jamy. Innym znowu tego rodzaju powodem do ogólnej radości była dachówka spadająca z dachu. Zwykle w poniedziałek przynoszą burżani (tragarze) ryż z misji dla chorych. Ten ryż dzielą chorzy między siebie przy drzwiach kościelnych. Otóż razu pewnego, przy takim podziale ryżu, powstał ogólny śmiech i krzyk; co takiego — spadła dachówka i o mało co jeden z chorych w głowę nie dostał. Śmiesznego w tem nic niema, a dla nich to aż nadto wystarczający powód do śmiechu.
Nie bez podstawy mówi przysłowie, że »człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi«, ja przemyśliwałem, jakby tu w maju ozdobić ołtarz, a tu tymczasem zachodzi pytanie, czy po tej nawałnicy będzie można w kościele Mszę św. odprawiać. Szkoda, że to tak daleko, bo gdyby nie odległość, mógłby Ojciec kiedy przyjechać do mnie choć na jeden dzień i przypatrzyć się nieco tutejszym burzom i piorunom, a wtedy ręczę, że zapisałby Ojciec bo-