Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/100

Ta strona została przepisana.

gół: Oto, gdy się dowiedzieli, że Kościół zabrania we Wielkim poście, a tem bardziej we Wielkim tygodniu, wszelkich tańców, zabaw i t. p. w całym katolickim świecie, bardzo sobie to wzięli do serca i sumiennie wykonali. Ma Ojciec wiedzieć, że ci biedacy, kiedy się zejdą wieczorem, gawędzą trochę przed barakami nim się rozejdą na spanie. Czasem zaś usiądą wkoło i śpiewają, a kilku z pośród nich, co mają nogi jeszcze nie zajęte trądem, wchodzi po kolei w środek tego koła i tańczy. Do tańca jednak rzadko śpiewają, ale najczęściej i najlepiej im się tańczy przy muzyce. Ta muzyka składa się z bardzo niewielu instrumentów, mianowicie: jeden dzieciak ma bębenek z jakiejś skorupy, czy już nie wiem z czego zrobiony (nie oglądałem go zbliska) i tak w niego bije: tra, tra, tratata, tra, tra, tratata, i tak bez zmiany, a ci co mogą, przyklaskują do tego w dłonie — oto i cała kapela, czy orkiestra, czy jak Ojciec chce to nazwać. Taniec ich jest narodowym tańcem Malgaszów. Odrzuciwszy prysiudy, bardzo przypomina naszego kozaka, albo kolomyjkę. Może Ojciec sobie wyobrazić, że jak śpiew, tak taż i taniec nieszczególny, bo tak biedny trędowaty, ani głosu, ani ruchów zupełnie wolnych mieć nie może; na to jednak nikt nie zważa, ani widzowie, którzy zarazem są muzykantami, ani tancerze. Dobre i to, że mogą na chwilę zapomnieć o swojej niedoli. We Wielkim zaś tygodniu, nietylko takiego tańca, ale nawet pogadanki nie było. W Niedzielę Wielkanocną po Mszy św. rozeszli się, kto mógł, poszedł ukradkiem żebrać, a kto nie mógł, ten zawlókł się na swój barłóg, i tak dokończono świąt.