Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/103

Ta strona została przepisana.

paliwa« znaczy tyle, co »nie wolno ci ognia rozpalać«, a mówiąc wyraźnie »masz zostawione ad libitum, albo jedz surowy ryż, czy co tam będziesz miał, albo wcale nie jedz i giń z głodu« — no i gadaj tu z takimi!
Tutaj trąd coraz bardziej się wzmaga, chcą niby przeszkodzić szerzeniu się tej plagi, ale zapóźno spostrzegli, że wartoby coś przecie o tem pomyśleć. Jeszcze gorzej, że strasznie niedbale biorą się do rzeczy, niby od niechcenia, ot aby zbyć tylko, jak u nas mówią: »sobotnim sztychem na niedzielny targ«, ut aliquid saltem fecisse videantur, żeby nie można było tylko zarzucić, że nic a nic zgoła w tej mierze nie robią. Choroba szerzy się szybko, a zapobieganie temu szerzeniu się jej, postępuje ślimaczym galopem, trudno zatem spodziewać się, żeby pomyślny skutek uwieńczył starania tych, do których to należy właściwie.
Wie Ojciec, że ja dotychczas nie umiem sobie wytłumaczyć usposobienia moich chorych. Wielu z nich przyszło na świat z trądem, wielu zaraziło się niem, ale oddawna, tak, że już nawet nie wiedzą, co to znaczy być zupełnie zdrowym, to prawda; ale czy oni tak się już oswoili ze swoją niedolą, czy wskutek takiego nieszczęścia nic już sobie z niczego nie robią, czy co innego powodem tego, wcale odgadnąć nie mogę. Już choćby nie co innego, jak samo pogardzanie i pomiatanie, którego wciąż doznają, tak dalece, że często kamieniami ich napędzają, jak psy; jeżeli kto litościwszy daje jałmużnę, to nie da ją jak człowiekowi, ale zdaleka mu ją rzuca, żeby sobie podjął, zupełnie jakby jakiemu zwierzęciu rzucał i t. d. Samo to, mówię,