Niedawno pojawił się na Madagaskarze gość przez Europejczyków wcale niepożądany, a przez Malgaszów niepożądany i pożądany. Wzdłuż wyspy przelatywała szarańcza. Tam, gdzie przelatywała większą masą, znaczne, rozumie się, porobiła szkody, do nas dostały się tylko resztki tej armji latających szkodników, i to resztki wcale nie we wielkiej ilości. Dlatego powiedziałem, że przez Malgaszów jest ta plaga i pożądana i nie, bo kiedy leci ogromną masą i grozi wielkiem zniszczeniem, wtedy wychodzą tłumnie Malgasze, biorąc co kto znajdzie pod ręką do stukania i brzęczenia, tan np. kawałki blachy, żelazne łopaty i t. p., krzyczą, wyją, świszczą, brzęczą żelazami — słowem, robią piekielną wrzawę, żeby odpędzić szarańczę od ryżu, manioku i t. p. Taki jednak koncert wyprawiają tylko wtedy, kiedy się boją zupełnego, albo znacznego przynajmniej zniszczenia tego co zebrać mają; kiedy zaś szarańcza pojawi się w niewielkiej ilości, jak to u nas miało miejsce niedawno, Malgasze kontenci, bo się wtedy raczą szarańczą,