Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/124

Ta strona została przepisana.

już chyba nie można. Koszykarze i garncarze przynoszą swoje wyroby już gotowe na targ. Rzeźnikom zdarzają się czasem wypadki wcale niemiłe, jak dla nich, tak dla czekających na mięso, mianowicie: rzeźni stałych nigdzie niema; przypędza rzeźnik wołu, świnię, czy co ma zabić, na targ; tuż przy placu targowym zarzyna, ćwiartuje i sprzedaję. Otóż nieraz się zdarzy, że wół pędzony na zarżnięcie, jakby przeczuwając, że o jego skórę chodzi, da drapaka tuż przed zabiciem, gonią rzeźnicy za nim, ale nie tak łatwo daje się wół złapać i nawet o kilka kilometrów odbiegnie, kupującym zatem zostawiono wtedy ad libitum, albo czekać może i do wieczora nim się rzeźnicy uporają, albo wracać bez mięsa do domu. Jeżeli taki wół był przedtem tuczony, to dla przechodniów po drogach niekoniecznie bezpiecznie spotkać się z nim, bo tuczone woły bywają dziki zarazem. Malgasze tuczą swoje woły w następujący sposób: kopią głęboko dół z wejściem spadzistem, jak do piwnicy, zapędzają do tego dołu bydle mające być tuczonem i zamykają, czy raczej zabarykadowują wejście. Naznacza właściciel takiego wołu jakiego chłopaka, który zbiera wciąż trawę i nosi do jamy dla tego wołu, albo i sam właściciel go karmi; ale koniec końcem, taki wół przez długi czas nie wychodząc z jamy i nie widząc nigdy nikogo, oprócz tego co go karmi, zupełnie dziczeje i potem boi się wszystkiego i byle co łatwo go rozzłości. Kiedy pędzą takiego wołu na targ (zwykle robią to Malgasze z wielkim hałasem, jak wogóle wszystko u nich po dzikiemu się odbywa), często się zdarza,