Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/129

Ta strona została przepisana.

jakoś jestem spokojniejszy, kiedy między nimi jestem. To też, ledwo skończyłem rekolekcje, natychmiast dałem drapaka z Tananariwy. Wróciwszy do siebie, rzuciłem tylko torbę w stancji i zaraz pobiegłem zobaczyć, do się u moich czarnych piskląt dzieje. Dzięki Bogu, nikt beze mnie nie umarł, ale już kilku niewiele brakowało do tego. Ledwom się zjawił, zaraz na wszystkie strony odezwały się różne głosy: »Ojcze, zimno! daj co, bo mnie piersi bolą; mnie febra trzęsie; daj choć kawałek płótna, bo rana mnie boli; ryżu nie mam, a głodny jestem bardzo« i t. p. spotkały mnie powitania. Jak tylko nadszedł mój kuchmistrz z menażem i zgotował obiad, zaraz kilku zaniosłem ciepłej polewki, ale naturalnie tym tylko, co najbardziej byli chorzy, a innym dostał się tylko ryż, który kupiłem w Tananariwie.
W sam czas, jakby przeczuwając, że u mnie krucho, nadesłał mi z Rosji jakiś miłosierny człowiek kilka rubli w liście. Niewielki to wprawdzie datek, ale w oczach ludzkich tylko, bo w oczach Boga wiele on znaczy. Te bowiem kilka rubli nadesłał mi, niech mu Matka Najśw. stokrotnie wynagrodzi, ubogi człowiek, utrzymujący się z rodziną z pracy rąk. Ale co w sam czas, to w sam czas nadeszły te pieniądze, mam bowiem obecnie dwunastu, których przemocą jakby muszę bronić przed głodową śmiercią, bo ani na żebry pójść nie mogą, ani też sobie jakkolwiek zaradzić. Oddawna już to zauważyłem, ale dokładnie nie umiem sobie wytłumaczyć skąd to pochodzi, że wogóle uboi często sobie od ust, jak to mówią, odejmie i uboższego wesprze w niedoli; bogaty przeciwnie, ma wszyst-