podczas pożaru runęła i szkody ogromne porobiła. Jacy miłosierni ci Częstochowianie; mając we własnej parafji takie straty, pewno z ostatniego ciągną, żeby to odrestaurować, a pomimo to jeszcze i moim biednym chorym dopomagają. Niech im Ojciec w Misjach przynajmniej przeszle serdeczne »Bóg zapłać«, jak od moich chorych tak też i ode mnie, bo więcej zrobić nie możemy, ale Matka Najświętsza z pewnością wysłucha nasze choć niegodne ale szczere prośby i wynagrodzi im to stokrotnie. Pewno Ojciec pamięta jeszcze, z jakiem oburzeniem czytaliśmy to, co pisał z Indyj X. Wehinger, mianowicie że prosił o jałmużną dla swoich trędowatych jakiegoś bogatego Indjanina, a ten Indjanin odpowiedział, że mu da sutą jałmużnę, ale pod warunkiem, że X. Wehinger kupi za te pieniądze arszeniku i wytruje wszystkich trędowatych.
Otóż opowiem Ojcu jedno zdarzenie w tym rodzaju, ale bardziej jeszcze oburzające, niż ten brak miłosierdzia u Indjanina: Pewien ktoś, mniejsza o to kto, nomina odiosa, wyczytawszy w Misjach katolickich w jakiej okropnej nędzy są moi trędowaci, zapragnął im pomóc w niedoli. Bierze moje listy, które Ojciec wydrukował w Misjach, i idzie, żeby wyprosić gdzie i co się da dla moich biedaków. Zachodzi do pewnego bardzo zamożnego pana, pokazuje temu panu opisanie stanu trędowatych i prosi przytem, żeby się przyczynił do składki na odbudowanie schroniska. Ten bogaty pan, wysłuchawszy wszystko i nieco się namyśliwszy, mówi: »nie wiem i nie rozumiem doprawdy, dlaczego rządy tolerują takich chorych; przeciąć najlepiej, wszystkim we łby popalić i skończona sprawa«.
Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/146
Ta strona została przepisana.