Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/158

Ta strona została przepisana.

ki, wpuszczę do tego wina kilka kropel święconej wody, zmówię »Zdrowaś Marjo« prosząc Najświętszą Matkę o uzdrowienie biedaka, jeżeli Jej wola i łaska, i daję to wino wypić choremu — ot i po całej kuracji. Jedynie więc tylko Matce Najśw. zawdzięczam, że moje czarne pisklęta nie giną jak muchy. Niejeden zaś ciężko chory, nieraz nawet jakby zazierający już do grobu, przyszedł do zdrowia przez pobożna przyjęcie Ostatniego Namaszczenia, bo lekarstw żadnych nie dostawał. Koniec końcem, że febrze kampanja nie udała się tej wiosny wcale, daj Boże, żeby tak dalej było. Widzę wyraźnie, że po ludzku sądząc, dla trędowatego lepiej jak umrze, mimo to, bardzo mi przykro, gdy którego z nich tracę, a przeciwnie bardzo mnie cieszy, gdy którym mocno rozchorowany, znowu wyzdrowieje i jest już tylko trędowatym bez żadnej innej biedy.

Co słychać u Ojca z jałmużną, przybywa, czy nie?[1] Wprawdzie uważają mnie moi czarni pacjenci, jeżeli niezupełnie, to przynajmniej pół na pół za wyznawcę Eskulapa, jednak nie przeszkadza to, że przytem jak byłem, tak jestem kapcanorum kapcanissimus kapcan, to jest nie ja jako Beyzym, ale jako zawiadowca tego niby schroniska trędowatych. U moich biedaków tak nędza, że choć jestem już z tem dobrze otrzaskany, boć ustawicznie na to patrzę, babą też przecież nie jestem, a otwarcie Ojcu drogiemu się przyznam, że nieraz i niejedną łzę sobie obetrę. Miną nadrabiam wobec moich cho-

  1. Z początkiem stycznia wysłałem O. Beyzymowi ofiarę przeszło 21.000 franków zebraną w ciągu r. 1900. (Przyp. Redaktora).