Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/176

Ta strona została przepisana.

obawiać się, żeby to lada moment wszystko się nie rozsypało. Z dnia na dzień coraz mi pilniej, żeby już można było zacząć budować schronisko. Czy może przesadzam, opisując nędzę moich czarnych piskląt?
Trędowaci przygotowują ziemię pod maniok. Niech Ojciec przypatrzy się rękom i nogom, zwłaszcza tego, co w środku ze sparaliżowaną prawą ręką. Własnym oczom nie chciałem wierzyć, żeby tacy nieszczęśliwi mogli pracować. Umyślnie wziąłem ich do fotografji, żeby pokazać, jak niedorzeczne gadania, o których Ojcu przedtem kiedyś pisałem, jak np.: »trzeba ich naganiać do pracy, bo Malgasze z natury leniwi« i t. p. Krew cienie nieraz po tych angádi (łopatkach), a muszą biedni grzebać, żeby się ratować od głodowej śmierci. Żebym był tylko w stanie, t. j. żebym tak mógł, jak nie mogę, to najchętniej zrobiłbym wszystko za nich wszystkich, żeby im tylko oszczędzić cierpienia. I takim kazać pracować! czy nie głupie to gadanie?! Wielu słyszałem tak rozprawiających, ale i ja cicho nie siedzę i gardłuję, gdzie się tylko da. Poczciwa hr. Ledóchowska, do której też pisałem o tem, kazała to wydrukować w »Echu z Afryki« com jej napisał. Jej niech Matka Najśw. stokrotnie to wynagrodzi, a czytający »Echo z Afryki« niech wiedzą, jak się rzecz ma w istocie.
Umierający trędowaty. Jak Ojciec już wie, licha rogóżka stanowi całe umeblowanie i pościel zarazem moich chorych. Bardzo często w ostatnich chwilach chory chce, żeby go posadzić, bo mu ciężko oddychać leżąc, więc ktokolwiek z chorych uklęknie, lub usiądzie, konający oprze się o niego