Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/189

Ta strona została przepisana.

dzieckiem mogła się również, jak jej mąż, jeszcze jakoś inaczej nazywać. Nie koniec na tem, takich Ramainty i Raketaka między Malgaszami bardzo wielu, podobnie jak u nas wielu, takie same mających nazwisko. Teraz dopiero niech Ojciec powie, jak w tym labiryncie dojść po nitce do kłębka. Jak rząd radzi sobie ze spisem ludności, albo kiedy chodzi o udowodnienie tożsamości osoby,[1] tego nie wiem. Sami zaś Malgasze nie widzą w tem najmniejszej trudności, czemu ja się wcale nie dziwię, bo kto może lata rachować według dat, jak Ojcu kiedyś pisałem, ten i w tym wypadku niełatwo się zaplącze. Musi Ojciec jeszcze pamiętać tę sławną ich rachubę; spytano np. Malgasza, ile masz lat, a on odpowiada, że pamiętać nie wie, ale łatwo to porachować, kiedy król Radam umarł, to on jeszcze nie pasał owiec, ani wołów i t. p. głupstw. Zresztą wcale niewiele trzeba, żeby zadowolić Malgasza odpowiedzią, byle co wystarczy, o czem sam się nieraz przekonałem. Ot np. niedawno mówiąc z chorymi, wspomniałem o Europie, któryś z nich pyta drugiego, co to i gdzie to ta Europa, zapytany odpowiada mu: no wiesz przecie, ta ziemia hen, hen daleko za tem wielkiem morzem, skąd nasz Ojciec do nas przyszedł. Pytający (czy więcej wiedział potem, jak przedtem, sądzić o tem nie chcę) został zupełnie zadowolniony tą odpowiedzią, tak jakgdyby np. Ojciec pytał o jaką miejscowość i pokazanoby Mu ją palcem na mapie.

Tego roku nowy gość zjawił się na Madaga-

  1. Zwłaszcza kiedy Malgasz kręci i cygani, chcąc się ukrywać.