Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/204

Ta strona została przepisana.

puściłby prędzej, że ją naprawił jaki rymarz, powroźnik, czy inny tego rodzaju majster, ale nie krawiec. To jednak jedno z najmniejszych, moje czarne pisklęta nawet uwagi na to wcale nie zwracają, bo my tu wogóle żadnej mody nie trzymamy się i o elegancji nie myślimy.
Przyszedłszy do siebie, zaraz zająłem się chorymi, potem brewjarz i tak jakoś dzień cały zeszedł niepostrzeżenie. Wieczorem dopiero, położywszy się, poczułem, że jestem siarczyście zmęczony. Jakoś mi się nie spało, rozmyślałem nad przyszłością, robiłem najrozmaitsze plany i t. p. i t. d., i tak myśląc, niepostrzeżenie cofnąłem się do przeszłości; przypomniało mi się wiele rzeczy, które widziałem i słyszałem, będąc jeszcze w kraju. Nie potrafię nawet Ojcu opisać, jak się mi żywo przedstawiło nieszczęśliwe położenie tych ludzi, co robią wszystko nie dla wyższych pobudek, ale tylko dla jakichś celów czysto ziemskich doczesnych. Czułem się porządnie zmachanym, ale mi to wcale nie było przykro, przeciwnie, cieszyło mnie to bardzo, bo wiem, że to trochę, co czasem uda się mi doznać, robię dla chwały Boga, dla dobra moich cierpiących braci, zatem mogę śmiało mieć nadzieję, że Matka Najśw. to łaskawie przyjmie i w przyszłem życiu wyjedna za to nagrodę wieczną u Swego Syna. Aż się mi przykro zrobiło kiedym wspomniał, że tylu ludzi na świecie tak ciężko napracuje się i nacierpi nieraz li tylko dlatego, żeby sobie we wszystkim dogodzić. Ciągle mają przed oczyma to kochane »ja«, które ich zupełnie zaślepia, robi ich zupełnie głuchymi i ślepymi na nędzę bliźnich. Pieniędzy nazbierają huk,